Nasza 4ka jest produkcji Słowiańskiej, zakupiona jako pamiątka z wakacji, a dokładnie z Mostaru (Bośni i Hercegowina). Była to przygoda z którą warto się zapoznać Przyznam, że gdyby nie moja żona to nie byłoby ani auta ani tej strony! Jeżdżąc na Bałkany dzielnie za każdym razem pomaga mi w rozbiórkach czwórek
To fotki kilka chwil po zakupie
Moja historia z Renault R4 zaczęła się dawno temu. W okolicach 1995 roku, podczas końca wojny w byłej Jugosławii bywałem w tamtych terenach. Stare auta, a głównie Garbus oraz Renault 4 podbiły moje serce. Jeździło tam tego wiele, w różnym stanie. Niektóre egzemplarze oprócz braku tablic rejestracyjnych rozróżniały się np. wyglądem (niepełna karoseria, 3-4ro śladowce po przeszczepie części jezdnych z innych aut oraz inne wymyślne wynalazki). Od tamtej pory zawsze marzył mi się stary samochód. Myślałem, że będzie to Garbus.
Silnik po remoncie, podłoga ładna, zabezpieczona, tapicerki i środek bardzo zadbany, ale tył auta spawany, bo 1/3 długości auta pochodzi z drugiej renówki… że jak? Tak dokładnie. Byłem tak nią zachwycony, że umknął mi na początku powód tego składania… a połączenie wygląda na fabryczną robotę. Historia jest taka, że samochód został zniszczony podczas wojny domowej w Jugosławii. Wiele aut i budynków w czasie wojny ucierpiało. Właściciel sam z dwóch aut zrobił jedno. Zostawiłem to składanie, to jej historia, to jej pamiątka, a dzięki temu Renówka jest inna niż wszystkie.W trakcie prac blacharskich wyskoczyły dziury na drzwiach, które nie były zwykłym przegniłym miejscem, a śladami po kulach karabinu.
Wracając do zakupu, właściciel uratował auto i po naprawie cieszył się nim jeszcze przez kilka lat użytkując je na co dzień! Pewnego dnia kupił jednak Jeep’a i Renię odstawił pod drzewo. Sporadycznie użytkował ją jego syn. Przedstawiłem właścicielowi, że jestem z Polski, że u nas takie auto to klasyk i chętnie bym ją wziął do kraju, choć to daleka droga: 1300 km oraz dużo papierkowej zabawy, bo Bośnia i Hercegowina jest poza Unią Europejską. Ponadto problemem była gotówka, bo owszem była, ale na poczet wakacji, a nie zakupu auta, którego w ogóle nie było w planie. Do rozmów przyłączyła się cała jego Rodzina, częstując arbuzem, ciastem i napojami. Było bardzo gościnnie i sympatycznie, naprawdę wspaniali ludzie!
W trakcie rozmów padła cena… 100 euro. Godząc się na taką cenę nie było chwili zawahania… serce zaczęło mi mocniej bić… namawiałem żonę do zakupu… bardzo chciałem ją mieć. Jej komentarz: po co Ci to, nie teraz, innym razem, mamy wakacje na głowie. Na do widzenia wymieniliśmy się telefonami z właścicielem i pojechaliśmy do Czarnogóry na nasz wypoczynek. Urlop wspaniały, morze, krajobraz po prostu bajka… ale myśli miałem gdzie indziej…. moja Renówka… która czeka na mnie. Powiedziałem żonie, że chcę ją kupić, że to będzie oryginalna pamiątka z wakacji, że to okazja, nie odpuszczę, choć auto po przejściach, z maską do wyklepania oraz do dopieszczenia. Po kilku dniach błagania … moja Madzia zgodziła się na taką nietypową pamiątkę.
Tego urlopu zamiast muszelek i innych niepotrzebnych rzeczy ze straganu kupiliśmy auto. Był to czerwiec 2013 roku, a że tylko ja mam prawo-jazdy to w drodze powrotnej odbiliśmy na Mostar, podpisaliśmy odpowiednie dokumenty przy pomocy notariusza (tak się to tam załatwia) i pojechaliśmy do domu zostawiając kochaną już Naszą Renię w Bośni. W sierpniu tego samego roku wybraliśmy się na 4 dniowe wakacje lawetą, aby pojechać po samochód. Stała, czekała na nas. W międzyczasie notariusz załatwił za nas wszelkie formalności w Urzędach, dowód rejestracyjny wyjazdowy itp. Został nam tylko Urząd Celny, który należy zrobić przed wyjazdem, bo po formalnościach auto musi opuścić kraj do 48h. Wszyscy nam pomagali, nawet urzędnicy którzy się śmiali z nas że takie coś (byle co dla nich, bez wartości) kupiłem i chcę wywieźć do Polski. Nie chciało mi się tłumaczyć, że dla nas to auta z Duszą, które będą cieszyć jeszcze przez lata i będą zyskiwać na wartości, a nie tak jak u nich tylko w polach pracować. Bez większych komplikacji udało się opuścić Bośnię i Hercegowinę.
Największy problem mieliśmy na granicy Chorwackiej, gdzie jako nowi członkowie w Unii Europejskiej mieli pierwszy samochód (akurat trafiło na nas), który muszą wprowadzić na teren Unii Europejskiej. Trwało to troszkę, bo spędziliśmy tam kilka godzin. Jednakże ludzie bezproblemowi i chętni do pracy, przepraszali za opóźnienia spowodowane nieznajomością nowego systemu. Na nas się uczyli. Im bliżej Polski tym auto wzbudzało większe zainteresowanie, pod wrażeniem byłem gdy przejeżdżaliśmy przez granicę węgierską, na której celnicy gratulowali, uśmiechali się i bez problemu przepuszczali przez bramki. W kraju zaczęło się od Urzędu Celnego, w którym również pozytywnie wszystko przeszło, przemili i pomocni celnicy, którzy z niedowierzaniem oglądali „cacko” przywiezione z tak daleka. Jak to w Polsce musiał wyjść problem… nasi celnicy pierwszy raz mieli towar z Bośni i Hercegowiny, a w ich bazie nie było Bośniackiej waluty, która widniała na umowie. Był to ich problem. Pozytywnie to przyjęli na klatę i odpowiednio się tym zajęli. Oclenie samochodu trwało 6h. Później tłumaczenie dokumentów co też nie było łatwe i rejestracja w urzędzie komunikacji.
Auto od samego początku wzbudza ogromne zainteresowanie, na dodatek kilka tygodni później okazało się, że Papież Franciszek dostał taką samą 4kę w prezencie, co dodatkowo podbiło jej popularność. Od sprowadzenia czasem nazywają mnie Louis de Funes…, żandarm a na autko mówią ładna Cytryna itp… choć to Renault …. model 4 i z Citroenem 2CV ma niewiele wspólnego poza podobnym zawieszeniem na drążkach skrętnych.
Po sprowadzeniu od razu wziąłem się za drobne prace. Wymiana oleju, filtrów, tulei drążków, hamulców itp… a później do remontu blacharki no i nowego lakieru. Przy zakupie Renia bardzo ładnie się prezentowała, choć była pomalowana farbą olejną do grzejników, na kolor przypominający oryginał. W trakcie prac szlifierskich wyskoczyło parę miejsc do napraw… między innym ślady po kulach. Blacharz wstawił reperaturki, wyklepał maskę, naprawił drzwi i zabezpieczył wszystko aby nie gniło. Podłoga jako jedyna obeszła się bez ingerencji, była doskonała, a to dzięki temu, że auto nie widziało w zasadzie śniegu. Po pięciu miesiącach od prac blacharskich Renault trafiło na lakiernię. Przygotowanie do malowania oraz samo malowanie trwało 8 tygodni, ale prace były wykonywane pomiędzy autami. Efekt końcowy zabiera dech w piersiach. Renia nie jest doskonała, jest to składak, ma wiele szpar na głębokość palca i niedopasowanych elementów, ale jest moja, nie trafiła na złom, jeździ!
Ponadto te auta wyjeżdżając z fabryki nie były doskonałe… od samego początku gniły, były niedopracowane itp. Autko poprawia humor przechodniom, nawet w deszczowy i ponury dzień. Podczas jazdy sam odbieram dużo pozytywnej energii, ładuję swoje akumulatory. Kierowcy i piesi kiwają mi po drodze, ustępują miejsca, gratulują, jest po prostu cudnie. Cieszy mnie to bardzo. Dzięki 4ce poznałem wspaniałych ludzi, którzy również mają te urokliwe samochodziki. Małą grupką tworzymy mały Klub, wymieniamy się doświadczeniami, spotykamy na zlotach itp. Samochodem, który od samego początku nie był doskonały, nie mogą jeździć normalni ludzie… tylko ludzie pozytywnie zakręceni, normalni inaczej.
Największy problem mieliśmy na granicy Chorwackiej, gdzie jako nowi członkowie w Unii Europejskiej mieli pierwszy samochód (akurat trafiło na nas), który muszą wprowadzić na teren Unii Europejskiej. Trwało to troszkę, bo spędziliśmy tam kilka godzin. Jednakże ludzie bezproblemowi i chętni do pracy, przepraszali za opóźnienia spowodowane nieznajomością nowego systemu. Na nas się uczyli. Im bliżej Polski tym auto wzbudzało większe zainteresowanie, pod wrażeniem byłem gdy przejeżdżaliśmy przez granicę węgierską, na której celnicy gratulowali, uśmiechali się i bez problemu przepuszczali przez bramki. W kraju zaczęło się od Urzędu Celnego, w którym również pozytywnie wszystko przeszło, przemili i pomocni celnicy, którzy z niedowierzaniem oglądali „cacko” przywiezione z tak daleka. Jak to w Polsce musiał wyjść problem… nasi celnicy pierwszy raz mieli towar z Bośni i Hercegowiny, a w ich bazie nie było Bośniackiej waluty, która widniała na umowie. Był to ich problem. Pozytywnie to przyjęli na klatę i odpowiednio się tym zajęli. Oclenie samochodu trwało 6h. Później tłumaczenie dokumentów co też nie było łatwe i rejestracja w urzędzie komunikacji.
Auto od samego początku wzbudza ogromne zainteresowanie, na dodatek kilka tygodni później okazało się, że Papież Franciszek dostał taką samą 4kę w prezencie, co dodatkowo podbiło jej popularność. Od sprowadzenia czasem nazywają mnie Louis de Funes…, żandarm a na autko mówią ładna Cytryna itp… choć to Renault …. model 4 i z Citroenem 2CV ma niewiele wspólnego poza podobnym zawieszeniem na drążkach skrętnych.
Po sprowadzeniu od razu wziąłem się za drobne prace. Wymiana oleju, filtrów, tulei drążków, hamulców itp… a później do remontu blacharki no i nowego lakieru. Przy zakupie Renia bardzo ładnie się prezentowała, choć była pomalowana farbą olejną do grzejników, na kolor przypominający oryginał. W trakcie prac szlifierskich wyskoczyło parę miejsc do napraw… między innym ślady po kulach. Blacharz wstawił reperaturki, wyklepał maskę, naprawił drzwi i zabezpieczył wszystko aby nie gniło. Podłoga jako jedyna obeszła się bez ingerencji, była doskonała, a to dzięki temu, że auto nie widziało w zasadzie śniegu. Po pięciu miesiącach od prac blacharskich Renault trafiło na lakiernię. Przygotowanie do malowania oraz samo malowanie trwało 8 tygodni, ale prace były wykonywane pomiędzy autami. Efekt końcowy zabiera dech w piersiach. Renia nie jest doskonała, jest to składak, ma wiele szpar na głębokość palca i niedopasowanych elementów, ale jest moja, nie trafiła na złom, jeździ!
Nie pozwolimy zapomnieć o modelu 4 i zachęcamy każdego potencjalnego, nowego nabywcę starszego auta do zakupu właśnie tego modelu. Te auto jest tak dziwne… że warto je po prostu mieć. Dlatego powstała ta strona i społeczność R4. W Klubie pomagamy sobie wzajemnie, a nowemu nabywcy chętnie doradzimy. Auta warto sprowadzić z Bałkanów lub Francji, do zdobycia są również na Słowenii i Węgrzech, ale najlepszymi egzemplarzami prawdopodobnie są wersje produkowane w Belgii. W kraju ciężko znaleźć zadbany egzemplarz, chyba że już przez kogoś zrobiony, ale wtedy ceny zaczynają się od 12 000 zł. Handlarze przywożą nie wiadomo jaki stan, szybko odpicowują i sprzedają za duże pieniądze. Zachęcam do zakupu, zapraszam do Rodziny 4ek!